środa, 22 stycznia 2014

Chapter 4: Help & Summer

KOLEJNY ROZDZIAŁ JUŻ JEST! 
ZAPRASZAM DO CZYTANIA, KOMENTOWANIA I GŁOSOWANIA W ANKIECIE! ♥





Wracałam od Leigh, która mieszka 5 ulic dalej ode mnie. Szłam ciemną uliczką; bałam się jak cholera. Nagle usłyszałam krzyki w głębi ten nory. Próbowałam wykryć, skąd wydobywają się te hałasy. Zaczęłam iść przed siebie ledwo słyszalnie. Obcasy nie pomagały mi, bym była cicho i mogła przysłuchać się rozmowie. Nagle podeszłam do stada pudeł, gdzie było ukrycie. Podbiegłam tam najciszej jak mogłam, by nie przykuć na siebie uwagi tych ludzi i weszłam w dziurę. Zaczęłam przyglądać się sytuacji, przez malutką dziurkę. Zauważyłam tam dwóch wysokich mężczyzn. U jednego z nich zauważyłam kręcone włosy, takie jakie ma Harry. Przysłuchałam się rozmowie. 
- Miałeś mi załatwić działkę na teraz, czy nie wyraziłem się jasno albo powiedziałem po chińsku?! - loczek krzyczał na chłopaka obok siebie. 
- Harry, diler był dziś zajęty i nie mógł przyjechać, czy ty tego nie rozumiesz? Ile razy mam ci to tłumaczyć? - odpowiedział spokojnym tonem ten drugi. 
- Jutro rano widzę działeczkę u mnie w rękach; najlepiej zanim pójdę do szkoły, bo już nie wytrzymuję - czy to był ten Harry? 
On ćpa? No to już coś o nim wiem oprócz imienia i nazwiska. 
- Dobra, spróbuję coś załatwić - powiedział jego kolega, odchodząc. 
Gdy chciałam wyjść z ukrycia, moja noga utknęła w dziurze między ziemią a ścianą jakiegoś budynku. Pudła zaczęły się wahać i nagle spadły na ziemię z hukiem. Moim pierwszym widokiem był Harry, który palił papierosa. Wzdrygnął się, gdy zobaczył upadające pudła, a w pewnym momencie mnie. Jak zobaczyłam jego wzrok, który był przepełniony obawą, że wszystko słyszałam, spuściłam głowę na swoją nogę. Chłopak podbiegł do mnie, krzycząc. 
- Co ty tu robisz?! Czy ty wszystko słyszałaś?! - kucnął przede mną, patrząc mi w oczy. 
Przy nim nie dało się kłamać, bałam się, że przez kłamstwo, które bym mu wcisnęła mogłabym pogorszyć całą sytuację i dostać dwa razy mocniej. Miałam do czynienia z narkomanem. Nigdy nie wiadomo, co może im strzelić do głowy na głodzie. Szarpałam nogą, próbując ją wydostać z zimnej nory. Harry zauważywszy to, złapał moją nogę i delikatnie nią poruszył w boki i pociągnął do góry. Stopa wraz z butem wydostały się z tego, po czym złapałam rękę loczka, która widniała przed moją twarzą, by pomóc mi wstać. 
- Dziękuję za pomoc - lekko się do niego uśmiechnęłam.
- Nie ma sprawy, ale teraz wytłumacz mi jedną rzecz; jak ty się tu znalazłaś? - usiadł na jednym z pudeł, łącząc swoje dłonie w jedną całość. 
- No bo ja wracałam od mojej przyjaciółki i szłam na skróty tymi uliczkami, chociaż że się bałam i nagle usłyszałam krzyki, ogólnie hałas. Chciałam zobaczyć, kto tak okropnie hałasuje, więc się tu zakradłam i schowałam w tych pudłach. Niechcący usłyszałam końcówkę rozmowy i tyle - powiedziałam, skanując wzrokiem wszystko, oprócz Harry'ego.

- Spójrz na mnie. Spójrz mi w oczy - zrobiłam tak jak kazał.

W pewnym momencie ujrzałam, jak jego kąciki ust podnoszą się lekko do góry. Zaniemówiłam na ten widok. To był najpiękniejszy gest, jaki zrobił od tego wydarzenia na parkingu. Chyba nie był już na mnie wkurzony, bo gdyby był, nie pomógłby mi wyciągnąć nogi z tej dziury i by się do mnie nie uśmiechnął.
- Nie musieliśmy się jednak umawiać, bo już się spotkaliśmy - powiedział, patrząc mi w oczy i nadal się uśmiechając.
- Ale ja nie chciałam się spotykać - spuściłam głowę, a na moje policzki wstąpiły piekielne czerwone rumieńce.
- Rozumiem, że nie chciałaś po tym, co zrobiłem na parkingu... - również spuścił głowę i złapał mnie za dłonie. - I właśnie za to chcę cię przeprosić, Jade - popatrzyłam mu w oczy.
Czy on właśnie mnie przeprosił? Ma już u mnie plus za to, że umie przepraszać za krzywdy, jakie wyrządza innym ludziom.
- Wybaczam ci, ale to naprawdę mnie bolało - założyłam kosmyk moich włosów za ucho i spojrzałam na niego.
- Nie chciałem tego. Poniosły mnie emocje i w ogóle... sama pewnie wiesz, jak to jest, gdy ktoś cię kimś nazwie, kim tak naprawdę nie jesteś.
- Bardzo dobrze to rozumiem - uśmiechnęłam się do niego.


- Skoro już tyle rozmawiamy, to może coś o sobie opowiesz? - byliśmy na spacerze w parku. 
Harry chciał odprowadzić mnie do domu, więc zgodziłam się, bo było ciemno i bardzo późno, bym wracała sama.
- A co ja mogę powiedzieć? - usiedliśmy na pobliskiej ławeczce. - Moje życie nie jest ciekawe.
- Żartujesz sobie chyba? Nie wiem o tobie nic, oprócz tego, jak się nazywasz i że... no... wciągasz - przestraszyłam się, że mógłby znów mi coś za to zrobić. 
- Dobrze, mogę ci coś opowiedzieć, ale jak na razie będzie musiało ci to wystarczyć - wziął głęboki wdech. - Do Londynu przeprowadziłem się rok temu, wcześniej mieszkałem w Holmes Chapel. Rodzice wyrzucili mnie z domu, bo jak twierdzili: "masz już 18 lat, powinieneś zacząć pracować, mieszkać sam i znaleźć sobie dziewczynę", ta paplanina rodziców. Z Zayn'em kumpluję się od lat. Kiedyś prawie zostałem zatrzymany przez policję za jeżdżenie w wyścigach. 
Czekaj co?! Jeździł na wyścigach i prawie zatrzymała go policja? No to ciekawą ma przyszłość.



- Ty sobie ze mnie jaja robisz? - Perrie spojrzała na mnie jak na idiotkę.
- Nie, nie robię sobie z ciebie jaj. Dobrze wiesz, jak się wtedy zachowuję - zachichotałam.
Mój fotel, który tata ostatnio mi kupił był bardzo wygodny. Siedziałam swoim ciałem na prawie całym fotelu, który był cały czarny w białe kropki. Nie pasował zbytnio do mojego pokoju, ale ujdzie w tłumie.
- Nie mogę uwierzyć w jego zachowanie... nawet go już nie rozumiem! - machnęła ręką, śmiejąc się.
- To Harry, jego nie ogarniesz - znałam go prawie dwa tygodnie, a już to wiedziałam.
Skrzywiłam się w pół, gdy na moim obolałym ramieniu spoczęła ręka Pezz. Ściągnęła bluzkę z mojego ramienia i przyglądała się siniakowi. Po jej wyrazie twarzy było można wywnioskować, że był to "nie smaczny" widok.

- Aż tak źle? - moje oczy wyskoczyły z orbit, gdy w lusterku, który dał mi Perold ujrzałam mocno fioletowego siniaka w kształcie odbitych dużych palców.

Dziewczyna ponownie zaczęła skanować moje ramię, dotykając je. Syczałam w odpowiedzi, krzywiąc się. Pod wpływem ciągłego dotykania do moich oczu nazbierały się łzy. Jedna z nich spłynęła samotnie po moim zaróżowionym policzku, a ja jak najszybciej starłam ją kciukiem. Nie lubiłam płakać, szczególnie w takich przypadkach, w jakim znalazłam się teraz.
- Wystarczy, dość - powiedziałam, rozklejając się.
Nigdy wcześniej nic tak mnie nie bolało, jak ta fioletowa plama. Miałam w tamtej chwili ochotę dać Harry'emu prosto z pięści w twarz. To by było za mało; najlepiej jeszcze kopniaka w jego przyrodzenie. Tak, to byłaby dobra nauczka. Przyjaciółka chciała mnie pocieszyć, przytulając mnie.
- Ej, nie płacz. Wszystko będzie dobrze, po paru dniach to zniknie i przestanie cię boleć, skarbie - mówiła, bym tylko przestała płakać.
Dziękuję Bogu za to, że była przy mnie wtedy osoba, której bardzo potrzebowałam. Perrie była chyba najbardziej zaufaną mi osobą. Znam ją od piaskownicy. Nie raz były między nami potyczki, ale i tak po paru sekundach czy minutach znów się godziłyśmy. Nigdy nie pokłóciłyśmy się tak bardzo, że nie odzywałyśmy się do siebie długo. Ona jest dla mnie jak siostra, której nie mam. Niekiedy nawet zastępuję mi mamę i bardzo jej za to dziękuję.


* 4 miesiące później*

Dziś zakończenie roku szkolnego. To był mój ostatni rok w tej szkole i dziś ją kończę. Nie mogę uwierzyć, kiedy to tak szybko zleciało. Dopiero co ją zaczynałam, a tu buuuum! Już z niej wychodzę. Postanowiłam sobie, że po szkole od razu idę na rozmowę o pracę do "Karaoke Coffee". Dziwna nazwa, ale i tak poszukują tam kelnerki i ogólnie kogoś do pomocy, a że nie chcę siedzieć całymi dniami w domu i się wylegiwać przed telewizorem, jak to robi większość, to wolę iść do pracy i zarobić kilka groszy. 
Stałam przed toaletką w łazience i robiłam sobie makijaż. Byłam już ubrana, ale teraz muszę zrobić coś z włosami. Zaczęłam przerzucać nimi na wszystkie strony, aż wpadłam na pomysł. Wzięłam potrzebne mi urządzenia i zaczęłam robić fryzurę. Skończyłam to sukcesem. Fryzura mi się udała! Brawo dla mnie! 
Zeszłam na dół na śniadanie i szybko wyciągnęłam telefon z kieszeni. Wybrałam odpowiedni numer i przystawiłam urządzenie do ucha, poprzednio wciskając zieloną słuchawkę. 
- Hej, Jade! Co tam słychać?! - usłyszałam radosny głos Verony pomieszany z jej poranną chrypką. 
- Wszystko w porządku, a jak u ciebie? Mam małe pytanie. Czy mogłabym się z tobą zabrać do szkoły na zakończenie? - zapytałam, przykładając kciuka do ust. 
Wyczekując odpowiedzi przejechałam nim po dolnej wardze. 
- Pewnie, czekaj przed swoim domem o 9:40! 
- Dziękuję, jesteś kochana! Do zobaczenia! - szybko się rozłączyłam i zaczęłam się dobierać do kanapek z serem, i ciepłą herbatę. 
Musiałam się porządnie najeść, bo po zakończeniu nie będę miała czasu zjeść nigdzie na mieście, no chyba że po rozmowie wybiorę się z dziewczynami na jakiś obiad czy jakiś deser. Spojrzałam na zegarek; była 9:36. Za 4 minuty miała podjechać Verona. Szybko wstałam od stołu, konsumując ostatni kawałek kanapki i popędziłam do przedpokoju ubrać czarną marynarkę, ubrałam czarne obcasy, wzięłam do ręki swoją kopertówkę i popędziłam przed dom, poprzednio żegnając się z tatą. Przed domem już czekała na mnie Verona w swoim srebrnym aucie, który dostała od rodziców na osiemnastkę. Podbiegłam do samochodu i zajęłam miejsce pasażera. Przywitałam się z dziewczyną i ruszyłyśmy w kierunku szkoły. 
Po 10 minutach byłyśmy na miejscu. Dziewczyna zaparkowała auto na parkingu i poszłyśmy do budynku. Na miejscu przywitałam się z Perrie i oczywiście zostałam "powitana" przez wzrok Harry'ego. Zauważyłam, że do nas podchodzi.

- Cześć piękna. Ślicznie dziś wyglądasz, z resztą jak zawsze - powiedział, uśmiechając się.

Czemu on musi być tak cholernie przystojny? Od parunastu dni czuję motylki w brzuchu na jego widok. Ciągle nie mogę się na niczym skupić, bo ciągle myślę o nim. Coś się dzieje. Nie wiem do końca co, ale coś na pewno. Odwróciłam się na pięcie udając zaskoczoną jego obecnością.
- O, hej Harry! - powiedziałam, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Zaraz zaczyna się zakończenie, chcesz usiąść ze mną? - spojrzałam na niego zdziwiona.
Chłopak drapał się po karku, chyba raczej bojąc się mojej odpowiedzi.
- Ummm... chciałam usiąść z Perrie, ale chyba mi to wybaczy - puściłam przyjaciółce oczko. - Z chęcią usiądę.
- To super! - klasnął w dłonie. - Będę na ciebie czekał za 5 minut koło wejścia! - powiedział i poszedł w stronę stołówki.
Dziwnie się wobec mnie zachowuje, jest inny niż wcześniej. Wcześniej omijałam go szerokim łukiem, bo bałam się go niemiłosiernie. To już koniec roku szkolnego i myślę, że więcej już się z nim nie zobaczę, nie będę musiała się go bać, no ale jest jeden mały problem... mieszkamy w Londynie niedaleko siebie, dosłownie tylko jedną ulicę od siebie, więc możliwe, że będę go widzieć, co jest dla mnie problemem. Nie to, że go nie lubię czy coś, jest uroczym chłopakiem, ale jednak chyba nie dla mnie. Jesteśmy z dwóch innych światów.







czwartek, 16 stycznia 2014

Chapter 3: Past


W ROZDZIALE POJAWIAJĄ SIĘ WULGARYZMY. 
KURSYWA TO WSPOMNIENIA.






- Czy ty zawsze musisz się w coś wpakować?! - tata krzyknął na mnie, chodząc w tą i z powrotem.
- Tato, uspokój się. To ni... - nie dał mi dokończyć.
- Nie mogę się uspokoić! Kiedyś brutal cię pobił, zdradził, a teraz znów pakujesz się w jakieś gówno! Teraz kolejny kryminalista zamota ci w głowie?! - ojciec o mało nie wyrywał sobie włosów z głowy, taki był wkurzony.
- Ty go nawet nie znasz, nie widziałeś i mówisz, że to kryminalista?! - wstałam z miejsca; zaczęłam się powoli denerwować.
- Czy ty go bronisz? - stanął przede mną, patrząc na mnie ze wściekłością w oczach.
- Tak, bronię go.
Nie wierzę, że w końcu udało mi się postawić ojcu. Może i zgrywamy super happy rodzinkę bez matki, ale i tak tata nie jest od czasu rozwodu taki jak kiedyś; jedynie czasami. Wkurzało mnie to, że denerwował się z jakiejkolwiek rzeczy, jaką ktoś mi zrobi. Tak naprawdę, to mówię mu to wszystko tylko dlatego, że chcę być z nim szczera, a nie kłamać mu w żywe oczy. Niepotrzebnie zaczyna te wszystkie awantury, z których i tak nic nie wyniknie. Zawsze mi mówi: "Chcę cię chronić, choćby nie wiem co miało się stać, rozumiesz, Jade? Jesteś moją jedyną córką i tylko ty mi pozostałaś, nikt więcej. Więc jeśli mnie kochasz, zawsze bądź ze mną szczera i nie kłam wobec mnie. Dobrze wiesz, że mi możesz powiedzieć wszystko.". Rozumiem, że jestem jego córką, boi się o mnie, ale dobrze wie, że sama też umiem sobie dać radę niezależnie od sytuacji, więc niech zluzuje porty, wypnie klatę do przodu i niech mną się przejmuje wtedy, gdy będę tego potrzebować.
- Dlaczego ty chcesz zacząć się ze mną teraz kłócić? - oparł się o blat kuchenny, patrząc na mnie.
- Ja chce się kłócić? To ty wszystko zacząłeś, ty ciągle chcesz pogorszyć naszą sytuację. Chcesz, żebym wróciła do mamy? Proszę bardzo, w każdej chwili mogę! - wykrzyknęłam mu w twarz i ponownie usiadłam na kuchennym krześle.
- Zrobię wszystko, tylko tam nie wracaj. Nie zostawiaj mnie samego na pastwę losu, Jade... - zauważyłam w jego oczach łzy.
- Nie zostawię cię, ale nie wszczynaj niepotrzebnych kłótni, tato - wstałam z siedzenia i poszłam do swojego pokoju.


Leżałam na łóżku, patrząc w biały sufit. Myślałam o dzisiejszym wydarzeniu na parkingu i o tym, jaki on może być. Może jest inny niż my wszyscy? Może po prostu jest sobą i nikogo nie udaje? Może obiecał coś komuś, ta osoba zniknęła, a on chce spełnić swoją obietnicę? Może ma osobę, na której mu zależy? Za dużo tego "może". Nie powinnam ciągle tego mówić, nie wiedząc o nim nic. Muszę porozmawiać z nim na spokojnie, zapoznać się z nim i wtedy mogłabym go oceniać, ale moja głupota nie zna granic.


- Jade wstawaj do szkoły, bo się spóźnisz! Jest 7:50! - tata wparował do mojego pokoju.
Gdy to usłyszałam wstałam na równe nogi jak oparzona, podbiegłam do szafy, by wziąć to i iść do łazienki. Lekcje miałam dziś na 8:05, a do szkoły mam 15 minut drogi i spóźniłabym się na biologię. 
- Nie śpiesz się tak, żartuję tylko! Jest dopiero 7! - ale masz dziś tato poczucie humoru, hmm... 
- Nienawidzę cię - splunęłam, śmiejąc się. 
- Dziś podwiozę cię do szkoły, nie będziesz szła w taki deszcz - ojciec uśmiechnął się do mnie, wychodząc z pokoju i zamykając za sobą drzwi. 
Skoro miałam tak dużo czasu, to mogłam iść się ogarnąć. Wzięłam w ręce ciuchy i poszłam do łazienki. Ściągnęłam piżamę i weszłam pod strumień ciepłej wody. Spływała po moim ciele, oczyszczając mnie ze wszystkiego; jakby każdy błąd, który popełniłam zupełnie znikł... Potrzebowałam takiego orzeźwienia. Nałożyłam płyn na ręce i zaczęłam go w siebie wcierać. Gdy byłam calutka w pianie opłukałam się i wyszłam spod prysznica. Otuliłam się ciepłym ręcznikiem i podeszłam do toaletki. Związałam swoje włosy w wysokiego koka i sięgnęłam po tusz do rzęs. Przejechałam szczoteczką w zdłuż rzęs i odłożyłam na miejsce. Wzięłam czerwoną szminkę i przejechałam po moich malinowych ustach. Postanowiłam się ubrać w wcześniej przygotowane ubrania i zrobić coś ze swoimi włosami. 
Gdy byłam już ubrana, ponownie podeszłam do toaletki, by czynić cuda na moich włosach. Sprawdziłam godzinę; 7:15. Wow! Szybko się wyrobiłam. Zrobiłam sobie taką fryzurę i byłam gotowa. Zeszłam na dół, skręcając do kuchni. Poczułam zapach tostów... KOCHAM CIĘ, TATO! 
- Jestem tak głodna, że zjadłabym konia z kopytami!* - wykrzyknęłam, siadając przy stole. 
- Dziś mistrz Robin Thirlwall serwuje wspaniałe danie dobre na każde śniadanie dla zbuntowanych nastolatek; tosty z czekoladą! - tata trzymał niewidzialny mikrofon przy swoich ustach i krzyczał.
Śmiałam się z tego, bo zawsze gdy robi śniadanie, a potem chce mi je dać udaje kogoś. On bardzo dobrze wiedział, że lubię, gdy podczas śniadania jest odrobinka humoru.
- A ty... nie chcesz wyjechać na Florydę, prawda? - stanął koło blatu, pocierając kark. Widać było, że jest zdenerwowany.
- Nawet nie zamierzam się tam wybierać! Matka i ta jej fałszywa rodzinka zniszczyłaby mnie fizycznie i psychicznie. Ona i ten jej koleś pewnie pieprzą się all day, all night, a bachory mieszkają z jego rodzicami, bo chcą mieć chwilę spokoju - dałam nacisk na "chwilę".
Kiedyś, parę lat temu po rozwodzie rodziców chciałam mieszkać z mamą na Florydzie. Byłam tam zaledwie 2 miesiące, ona zgrywała wspaniałą i kochającą matkę, a potem pojawił się ten jej nowy mężuś. Gdy mama szła do pracy, ja zostawałam z nim sama w wielkim domu. Miałam zaledwie 16 lat, a on się do mnie dobierał; raz nawet mnie zgwałcił. Powiedziałam o tym matce, ale ona mi nie uwierzyła i jeszcze za to zostałam spoliczkowana, bo "kłamałam". Od tamtej pory nawet nie zamierzałam kontaktować się z nią i tą jej rodzinką. Prędzej bym zwymiotowała, gdybym znów zobaczyła te ich szpetne mordy... 



- Dlaczego ty mnie okłamujesz, smarkulo?! - słyszałam wokół siebie krzyki matki.
- Ja cię nie okłamuję, mówię ci prawdę tak jak było, a ty mi nie wierzysz! Masz mnie w dupie, nawet się przed nikim do mnie nie przyznajesz. Tak nie zachowuje się matka, wiesz? Ja ciebie już mamą nazwać nie mogę. Jesteś dla mnie obcą kobietą! Nawet nie wiem, co ja tu dalej robię. Już wczoraj powinnam spakować walizki i wyprowadzić się do taty, bo chociaż on mnie rozumie, i mnie nie okłamuje, a ty mnie tak po prostu zabrałaś z Londynu, bo "tatuś tak chciał" - w końcu mogłam jej powiedzieć, co mi na sercu leży.
- Nie możesz wrócić do Londynu, nie rozumiesz?! - nadal podnosiła na mnie głos, tym razem machając rękami.
- Nie odebrałaś tacie praw rodzicielskich, więc mogę! Nie będziesz mnie już pouczała o niczym, a tym bardziej o seksie. Sama przyprowadzasz do domu różnych kolesi, gdy nie ma Kevina i się pieprzycie, to ty myślisz, że nie słychać tych waszych jęków "oh, ah, mocniej, szybciej, zaraz dojdę, oooohhhh!"?! Jesteś zwykłą dziwką! Nienawidzę cię! - krzyknęłam i chciałam uciec do pokoju.
W ostatniej chwili, gdy moja ucieczka miała się powieść, poczułam na swoim nadgarstku lodowatą dłoń matki i widziałam tylko jej ciemne oczy, które opisywały wiele. Nagle podniosła rękę i wcelowała prosto w mój lewy policzek. Zaczęłam na nią wyklinać i uciekłam do pokoju. Wyciągnęłam z szafki walizki i spakowałam wszystkie swoje rzeczy. Zabrałam wszystkie swoje oszczędności i wyszłam w nocy przez okno. Udałam się na lotnisko, z którego poleciałam do Londynu. Pamiętałam adres taty i miałam nadzieję, że nadal tam mieszka. Pokierowałam kierowcę taxi na wyznaczony adres i godzinę później stałam pod dużym domem, otoczonym po bokach zielonym żywopłotem, ścieżka z kostek brukowych prowadząca pod same drzwi budynku, furtka do ogrodu i duże okna zastępujące gdzieniegdzie ściany. Ruszyłam do dębowych drzwi, trzymając w dłoniach rączki walizek, a na ramieniu trzymając swoją czarną torbę. Zapukałam parę razy, a chwilę później otworzył doskonale znany mi mężczyzna; tata. Rzuciłam mu się na szyję.
- Od dziś jestem z tobą. Nie wrócę tam nigdy więcej! - powiedziałam, dławiąc się łzami...




Siedziałam na biologii w ostatniej ławce pod oknem; moje ulubione miejsce. Wpatrywałam się w krajobraz za oknem. Dziś była brzydka pogoda; raz świeciło słońce, potem padał deszcz. Nienawidziłam zmiennych pogód. Nagle poczułam ukucie w ramię i rękę Verony, która trzymała jakąś karteczkę. Wzięłam ją od niej i ją rozwinęłam. Przeczytałam całość i się zdziwiłam... 
HARRY: "Jak Twoje ramię? Nadal boli? Pamiętaj, że jeszcze raz się taka sytuacja powtórzy, a Twoja buźka nie będzie taka ładna. LOL ♥". 
Czy ten człowiek jest nienormalny?! Grozi mi w jakiejś durnej karteczce i jeszcze na koniec pisze serduszko? Wzięłam do ręki długopis i zaczęłam mu odpisywać. 
JADE: "Nie rozumiem, o co ci chodzi :)". 
HARRY: "Nie żartuj sobie ze mną... ;/ Dobrze wiesz, o co chodzi i nie zgrywaj niewiniątka!".
JADE: "A czy ja takiego kogoś zgrywam?".
HARRY: "Tak, zgrywasz.".
JADE: "Jakoś mi się tak nie wydaje.".
HARRY: "Może wyjdziemy dziś wieczorem gdzieś razem? :))".
Czy on próbował się ze mną umówić? 
JADE: "Nie, dzięki. Nie odpisuj już, bo będziemy mieć przechlapane u profesorki! -,-".
Nie mam zamiaru z nim nigdzie wychodzić. Czy on nie rozumie, że nie jestem taka łatwa? Mógł się z resztą sam przekonać na własnej skórze, a to że mnie zastraszy, a potem napisze jakiś zasrany liścik, to mnie zdobędzie, przeleci i zostawi? Hahahahahaha, mylił się. Nie jestem w jego typie i nigdy nie będę... 







piątek, 3 stycznia 2014

Chapter 2: House Party

- Nie mam co założyć! - krzyknęłam, łapiąc się za głowę.
- Na pewno coś masz, Jader. Nie histeryzuj! - odpowiedziała blondynka, podchodząc do szafy.
Często zdrabniała moje imię i mówiła do mnie "Jader". Zaczęła przeglądać moje ubrania, aż wybrała mi taki zestaw. Bardzo mi się podobał, więc szybko wyskoczyłam z moich ubrań, w których byłam w szkole i założyłam wybrane przez przyjaciółkę. Zrobiłam sobie lekki makijaż i byłam gotowa.
- A ty będziesz tak ubrana? - zapytałam zdziwiona siedząc na łóżku.
- Nie - zaśmiała się. - Wzięłam sobie ciuchy z domu, więc ubiorę się teraz - uśmiechnęła się i przebrała się w to.
Spojrzałam na zegarek. Była 6.12 p.m.
- O której jest ta impreza? - wstałam z łóżka i podeszłam do okna.
Widać było z niego samochody po drugiej stronie ulicy, które należały do moich sąsiadów i ich gości. Po chodnikach przechadzało się parę osób spacerkiem lub gdzieś pędzili.
- O 7, więc już powinnyśmy wychodzić - wzięła do ręki swoją torebkę, schowała do niej moją komórkę i mogłyśmy już iść.


***

Parę minut spóźnienia. To nic takiego. Weszłyśmy do domu Zayn'a i zaczęłyśmy przebijać się przez tłum ludzi, którzy tańczyli na parkiecie. Znalazłyśmy Mulata w kuchni, w której gadał z Niall'em. Podeszłyśmy do nich i przywitałyśmy się z nimi.
- Czemu się spóźniłyście? - szatyn objął blondynkę ramieniem.
- Parę minut w tą czy w tą nic nie zmieni - zachichotałam.
- Chcesz się czegoś napić, Jade? - usłyszałam głos, który należał do blondyna.
- Pewnie, możesz mi coś przynieść? - uśmiechnęłam się do niego trzepocząc rzęsami.
Kiwną głową i ruszył w stronę barku. Perz i Zen (lubiłam tak do nich mówić) całowali się, więc odwróciłam od nich wzrok na ludzi, którzy właśnie tańczyli. Poczułam lekkie ukucie w ramię, przez co spojrzałam na tą osobę, którą był Niall; przyniósł mi drinka. Grzecznie za niego podziękowałam i udałam się z blondasem na kanapę, która stała całkiem obok. Chwilę po nas dołączyło do nas Zerrie i spędziliśmy ten czas na śmianiu się, rozmawianiu i graniu w butelkę. Puścili wolny kawałek. Nialler poprosił mnie do tańca. Ruszyliśmy na parkiet. Zarzuciłam swoje ręce na jego szyi, on na moich biodrach i ruszaliśmy się w rytm piosenki. Gdy skończyła się piosenka, zaczęła lecieć szybsza. Gdy chciałam usiąść, blondyn złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie, byśmy dalej tańczyli. Moje kąciki ust uniosły się do góry i ułożyły się w sztuczny uśmiech. Nagle usłyszałam "odbijamy" a chłopak zniknął z mojego punktu widzenia. Przede mną pojawił się on; loki opadające na czoło, zielone oczy, czerwone usta i uśmiech, który wywołał dołeczki po obu stronach jego policzków, jak i rząd jego śnieżno-białych zębów. Zaczęłam się wyrywać z jego uścisku.
- Puść mnie! - krzyczałam, ale nikt mnie nie słyszał, chyba że po prostu nie chcieli słyszeć.
- Nic ci nie zrobię! - odpowiedział mi również krzykiem.
- Jesteś durnym psycholem, zostaw mnie! - udało mi się od niego wyrwać, po czym chwilę później znalazłam się w towarzystwie moich przyjaciół.
Myślę, że te słowa, które powiedziałam Harry'emu mogły go zaboleć. Na sto procent nie jest psycholem, bo na takiego nie wygląda, ale co miałam zrobić, jak nie chciał mnie zostawić? Nie znam go, więc nie powinnam mówić takiego typu rzeczy.
Jesteś idiotką, Jadie... 

***

- Nie chce patrzeć na Harry'ego, nie chce mieć z nim wspólnego, nic - powiedziałam przez zęby do przyjaciółki, idąc po dzwonku na ławkę przed szkołą. 
- Ale co on takiego zrobił, bo już nic z tego nie rozumiem - usiadłyśmy na pierwszej lepszej ławeczce.
Opowiedziałam jej wszystko ze szczegółami. Zauważyłam, że nagle jej wzrok powędrował gdzieś. Podążyłam za nim, a ujrzałam tam loczka, który stał i się nam przypatrywał ze wściekłą miną. Moje serce momentalnie stanęło i nie chciało zacząć bić. Patrzyłam na niego ze strachem w oczach, a on na mnie ze wściekłością. Trzymał w dłoniach podręcznik i zeszyt do matematyki. 
- Boję się, Perrie - powiedziałam, odwracając się plecami do Harry'ego. 
- Nie pokazuj, że się boisz - zrobiła to samo co ja i zaczęła zmieniać temat. 
Usłyszałyśmy dzwonek na lekcje i ruszyłyśmy na matematykę do sali 75.


***

- Na pewno nie chcesz, żeby cię podwieźć? - usłyszałam głos Verony.
Mieszka całkiem blisko mnie, więc w każdej chwili mogłam ją poprosić, czy mogłabym rano się z nią zabrać do szkoły, czy z niej wracać.
- Na pewno, spacer dobrze mi zrobi - wymusiłam do niej uśmiech i ruszyłam przed siebie. 
Podeszłam do muru na parkingu szkolnym i wyciągnęłam z torby paczkę papierosów. Zapaliłam jednego i zaciągnęłam się nim. Moje płuca wypełnił dym, który wprost uwielbiałam. Gdy już całego spaliłam, rzuciłam na ziemię i zadeptałam go. W pewnym momencie ujrzałam na wprost siebie czyjeś buty, po czym poczułam ucisk na prawym ramieniu, a moje ciało przywarło do muru. 
- Nie jestem durnym psycholem i więcej tak do mnie nie mów, zrozumiałaś mnie?! - spojrzałam w te zielone tęczówki; które wprost ziały nienawiścią. Zaczęłam się bać, że posunie się do czegoś gorszego.
- T-t-tak - zaczęłam się jąkać. 
- Pamiętaj, że jeszcze raz nie znając mnie powiesz mi, że jestem psycholem, ćpunem czy kim tam jeszcze, to wiedz, że pewnego dnia możesz przestać być taka piękna - powiedział przez zęby, puszczając mnie i idąc w stronę czarnego Range Rover'a. Na moim ramieniu zostanie niezły siniak - pomyślałam. Zjechałam plecami w dół muru i zaczęłam płakać. Teraz to zacznie się przez to wszystko piekło...

----------------

HEJ, HEJ, SIEMA, SIEMA :D
JEST NOWY ROZDZIAŁ JSHVDOJIVJIOER XD
CHCIAŁAM NAPISAĆ DŁUŻSZY, ALE NIE MIAŁAM WENY I DOPIERO TERAZ DOKOŃCZYŁAM GO TAKIEJ DŁUGOŚCI, JAKIEJ JEST; MAM NADZIEJĘ, ŻE MI WYBACZYCIE. 
DZIĘKUJĘ AŻ ZA 5K WYŚWIETLEŃ I 19 KOMENTARZY POD 1 ROZDZIAŁEM, JESTEŚCIE CUDOWNI! 
3 ROZDZIAŁU SPODZIEWAJCIE SIĘ W STYCZNIU, DOKŁADNIE KIEDY TO NIE WIEM.
MYŚLĘ, ŻE WAM SIĘ TEN ROZDZIAŁ SPODOBAŁ, CHOCIAŻ MI NIE :D

TERAZ MAM MALUTKĄ PROŚBĘ:
JEŚLI CZYTASZ TEN BLOG, TO PROSZĘ ZOSTAW PO SOBIE JAKIŚ ŚLAD :) 

xoxo, Horaanowa.